Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi karotti z miasteczka Zduńska Wola. Mam przejechane 18493.63 kilometrów w tym 4576.14 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.80 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy karotti.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

maratony i wyścigi

Dystans całkowity:2230.32 km (w terenie 1806.54 km; 81.00%)
Czas w ruchu:139:02
Średnia prędkość:15.83 km/h
Maksymalna prędkość:61.90 km/h
Suma podjazdów:19269 m
Maks. tętno maksymalne:199 (100 %)
Maks. tętno średnie:182 (91 %)
Suma kalorii:24833 kcal
Liczba aktywności:44
Średnio na aktywność:50.69 km i 3h 14m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
53.00 km 53.00 km teren
04:30 h 11.78 km/h
Max prędkość:51.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg:168 ( 84%)
Kalorie: 1806 (kcal)

Powerade-Karpacz

Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 5

Ustawiłam się w moim wywalczonym w Dolsku sektorze i z niecierpliwością oczekiwałam na start najciekawszego chyba w tym sezonie maratonu. Cel był ogólnie znany i bardzo konkretny: ukończyć maraton w jednym kawałku, co się tyczy zarówno mnie jak i roweru, oraz poczuć na koniec przyjemne zmęczenie. Start był dość interesujący, bo jechaliśmy pod górę, przez samo centrum Karpacza asfaltową drogą dobre pół godziny. Rozwiązanie świetne, bo stawka w sposób naturalny się podzieliła na słabszych i mocniejszych. I to był chyba najdłuższy asfalt na całej trasie, z wszystkich (chyba) trzech asfaltowych odcinków. Dalej ostry skręt w prawo i się zaczęło. Z górki i pod górkę, o płaskim tam chyba nawet nie słyszeli. Podjazdy w większości strome, bardzo strome i długie, zjazdy szybkie, bądź też upstrzone kamieniami, albo raczej głazami. Było się gdzie popisać techniką ;]

Na pierwszym, takim jeszcze w miarę spokojnym kamienistym kawałku, rozpędzona i skupiona na omijaniu coraz to nowych "twardych" przeszkód, z dużą siłą wjechałam w głaz tak skutecznie, że poszła dętka w przednim kole. Nie jestem przyzwyczajona do takich przygód, szczególnie, że myślałam, że poszła opona, co by się wiązało z nieukończeniem maratonu. O nie!! Drugi z rzędu maraton nie ukończony?? Nie ma mowy!! Wiedziałam, że stracę przez to szansę na jakiekolwiek satysfakcjonujące mnie miejsce, ale w tym momencie liczyło się już tylko dojechanie do mety. Mogę nawet biec, wyścig musi być ukończony. Wzięłam się więc od roboty, co mi szło raczej średnio, kolejni zawodnicy mnie wyprzedzali, morale spadały, złość wzrastała. Kiedy doszłam już do najgorszego dla mnie momentu jakim jest pompowanie, pewien pan (jak się później okazało-kibic) zapytał czy mi nie pomóc, na co z wielką radością przystałam. Ja po prostu nie mam tyle siły by taką małą pompeczką wtłoczyć wystarczającą ilość powietrza do środka. W trakcie tego postoju, w tym samym miejscu i dokładnie przez ten sam głaz na ziemi lądowało chyba pięcioro zawodników-coś w tym musiało być. Kiedy już praktycznie wsiadałam na rower zatrzymał się przy mnie Kamil i pyta czy coś pomóc. Kamil?? Ale co Ty tu robisz?? -Złapałem gumę- Aż mi się wierzyć nie chciało, że nie tylko ja mam takiego pecha. A nawet większego...


Ruszyłam więc dalej, to był jakiś 7 km, a więc dopiero początek a tu już takie coś. Tam gdzie się dało wyprzedzałam ile wlazło. Goniłam z nowymi siłami, zaskoczona, że są jeszcze słabsi ode mnie. Niestety wiele miejsc było na tyle wąskich i niebezpiecznych, że nie dało się nikogo wyprzedzić, a będąc na końcu stawki, wiele osób po prostu widząc jakiś podjazd czy zjazd, od razu schodziło z rowerów. Tak bez walki. Musiałam więc , chcąc czy nie chcąc, w niektórych miejscach dostosować się do większości, przez co traciłam kolejne sekundy a nawet minuty.


Było kilka bardzo ciekawych zjazdów. Kamień na kamieniu, głaz na głazie, spore uskoki. Wychodząc z zasady, że rower jest do jeżdżenia a nie do prowadzenia, próbowałam zjeżdżać. Wolno, ostrożnie, manewrując pomiędzy przeszkodami pokonywałam kolejne metry bardzo zdziwiona, że mi się to udaje. Szczególnie, że w niektórych takich miejscach naprawdę tylko ja zjeżdżałam, reszta schodziła. To samo tyczyło się niektórych podjazdów.


Jeden podjazd, praktycznie już ostatni, zapamiętam na długo. Możliwe, że nawet przyśni mi się kiedyś w jakimś koszmarze ;] Szeroka, szutrowa droga, co kilkanaście metrów poprzecinana poprzecznymi rynnami, ciągnęła się w nieskończoność. Kiedy już wydawało się, że za następnym zakrętem musi być koniec, okazywało się, że jest tam jeszcze bardziej stromo. Prędkość na liczniku 4,5 km/h była naprawdę przytłaczająca. A podjazd po prostu zdawał się ciągnąć i ciągnąć bez nadziei na koniec. Pragnęłam już być na mecie, marzyłam o tym jak wjeżdżam na stadion, wiedziałam, że kolejnego czegoś takiego nie dam rady pokonać. Podjazd w końcu się skończył, o jakieś pół godziny za późno, ale duma z siebie pozostała bo nie zeszłam z roweru.



Były też inne ciekawe elementy, jak przechodzenie przez strumyk po falujących balach, przejazd przez wysokie na pół metra i szerokie na długość roweru garby, tak, że zawsze któreś koło było w górze, długie podjazdy po kamienistej albo wybrukowanej drodze, karkołomne zjazdy wąskimi ścieżkami i wiele wiele innych. Po prostu było interesująco. Na szczęście deszcz nas oszczędził, bo to by znacznie zwiększyło stopień niebezpieczeństwa na trasie.


Przed samym maratonem miałam założony, oprócz haka, nowy łańcuch, przez co drugi bieg z przodu nie nadawał się do użytku i nieco skomplikował zmianę przełożeń, ale i to dało się jakoś przeżyć, choć bardzo denerwowało jak zapomniałam.


Ostatnie metry już przed samym stadionem, po asfalcie, ale oczywiście pod górę, pozwoliły mi wykorzystać ostatnie resztki sił. Przez gumę straciłam co najmniej 15 min, ale maraton ukończyłam, a wjeżdżając na metę byłam zadowolona, że wracam cała i nie ostatnia ;] Bądź co bądź, był to w końcu Karpacz :P

Dane wyjazdu:
43.86 km 27.00 km teren
02:58 h 14.78 km/h
Max prędkość:61.90 km/h
Temperatura:15.0
HR max:193 ( 97%)
HR avg:147 ( 74%)
Kalorie: 1076 (kcal)

Nie dałam rady... ŚLR-Daleszyce

Niedziela, 25 kwietnia 2010 · dodano: 25.04.2010 | Komentarze 13

Ustawiliśmy się na starcie gdzieś z tyłu, bardzo z tyłu, ale to przecież na takiej trasie jest spokojnie do odrobienia. Sam start honorowy umożliwił podjechanie tak do połowy peletonu, więc było już ok. Najpierw trochę asfaltu, pierwsze podjazdy i przewężenia spowodowały nawet spory korek, ale to też nie było takie najgorsze, bo to przecież dopiero początek, a kilometrów dużo, siły trzeba dobrze rozłożyć-mówiłam sobie w duchu. A potem się już zaczęło. Konkretne podjazdy, długie i strome, za nimi ostre, techniczne zjazdy, czyli to co tygryski lubią najbardziej :) Pierwsza godzina jazdy minęła błyskawicznie, jechało się na cztery z plusem i nic nie zapowiadało takiej niespodziewanej a przede wszystkim niesprawiedliwej zmiany akcji. Podjechałam już praktycznie pod drugi z kolei ciekawy podjazd, chciałam sforsować setną już chyba gałąź leżącą na trasie, nagle coś zgrzytnęło, gruchnęło i spadł łańcuch... Ech, to by była cudowna wersja, niestety, zeszłam z roweru, patrzę, a tam przerzutka zmieniła nieco swoje miejsce pobytu. Na rowerach znam się jak na samochodach, znajomi wiedzą co mam na myśli, ale położenie przerzutki jest mi mniej więcej znane, i to obecne zdecydowanie nie odpowiadało mojej wiedzy na ten temat. Ale zaraz zaraz, coś tu się chyba urwało, a jak się urwało, to dalej nie można będzie jechać. Nie można dalej jechać?! Więc to już koniec na dziś?! Nie będę mogła powalczyć ze sobą na kolejnych podjazdach, nie poczuję dopływu adrenaliny na zjazdach, już nikogo dziś nie wyprzedzę ani nie dam się wyprzedzić w równej "walce"?? Przecież to dopiero 23 km, nawet nie połowa, nie zdążyłam się jeszcze rozkręcić, a tu takie coś... Stałam nad tą wiszącą przerzutką, smutna prawda docierała do mnie powoli, ale boleśnie. Minęło mnie kilkoro zawodników, za chwilę zatrzymało się dwóch takich miłych Bikerów, którzy z ochotą rzucili się na pomoc biednej "dziewczynce z warkoczami", porozpinali i skrócili łańcuch, wypięli przerzutkę, dodali otuchy, życzyli szczęścia i pojechali w dalszą drogę. Wsiadłam więc na mój niekompletny sprzęt i próbowałam pojechać dalej. Przecież bez przerzutek też się da jeździć, byle łańcuch nie spadał. Niestety spadał, więc jakieś siedem kilometrów na przemian szłam pod górkę i z niej zjeżdżałam już na rowerze. Z dalszego ścigania zrezygnować niestety musiałam, chciałam jednak przejechać się jeszcze chociaż kawałek asfaltem, takich widoków w Łodzi przecież nie mamy, ale po drodze zabrał mnie bus organizatorów. Na swoim pokładzie miał już zresztą drugiego takiego szczęściarza jak ja i zawiózł nas na miejsce mety. Pierwszy i mam nadzieję ostatni raz, byłam tam przed Kamilem i Łukaszem. Oni na szczęście maraton ukończyli, choć z mniejszymi i większymi przygodami. W drodze powrotnej mogłam nawet posłuchać jak wyglądała pozostała część trasy, której nie dane było mi zobaczyć dziś na własne oczy. A szkoda...

Dane wyjazdu:
64.65 km 30.00 km teren
02:58 h 21.79 km/h
Max prędkość:46.80 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg:172 ( 86%)
Kalorie: 1163 (kcal)

Maraton w Dolsku

Sobota, 10 kwietnia 2010 · dodano: 10.04.2010 | Komentarze 12

Zimno (tylko 6 stopni, jak wyszło słońce dochodziło do 9 ;/), wiatr był chwilami porwisty i do tego "orzeźwiający", przez połowę maratonu padał deszcz i jakby tego było mało grad ;] Trasa płaska, z dużą ilością asfaltu. Od początku jechało mi się średnio, a w drugiej połowie całkiem straciłam siły. Chyba muszę jeszcze sporo potrenować. Ostatecznie zajęłam 16 miejsce na 29, z czasem 2h 52 min 54 s ze stratą 48 min do zwyciężczyni (19 w OPEN), Mai Włoszczowskiej ;]

Dane wyjazdu:
43.00 km 43.00 km teren
01:50 h 23.45 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:194 ( 97%)
HR avg:168 ( 84%)
Kalorie: 828 (kcal)

MazoviaMTB-Jabłonna

Niedziela, 4 października 2009 · dodano: 04.10.2009 | Komentarze 4

Dojechałam z przygodami, maraton pojechałam średnio, zajęłam same najgorsze miejsca typu 4, kiedy wyczytywano 3 osoby, albo 11 kiedy wyczytywano 10 :) Jak mnie dopadnie jakaś wena twórcza, to może napiszę coś więcej.

Dane wyjazdu:
52.00 km 52.00 km teren
04:18 h 12.09 km/h
Max prędkość:59.60 km/h
Temperatura:
HR max:192 ( 96%)
HR avg:172 ( 86%)
Kalorie: 1896 (kcal)

Powerade Maraton-Istebna

Sobota, 19 września 2009 · dodano: 20.09.2009 | Komentarze 5

Jedną nogą byłam już w Radomiu, ale prawie w ostatniej chwili nadarzyła mi się okazja uczestnictwa w maratonie w Istebnej. Szybka decyzja, kilka godzin jazdy pociągiem i samochodem i znalazłam się w przepięknych górach... Sam wyścig, co tu dużo ukrywać, był chyba najlepszym w jakim miałam okazję uczestniczyć. I to właściwie pod każdym względem. Mnóstwo długich, dość stromych podjazdów, tyle samo szybkich, wyczerpujących zjazdów, zróżnicowane podłoże, całkowicie pozbawione piaszczystych sekcji, idealna pogoda, świetne oznakowanie, bufety na pięć. Poza tym, jako jeden z nielicznych moich startów, obyło się bez nieprzyjemnych przygód. Żadnych gum, zerwanych łańcuchów, lotów przez kierownice, niedoborów energetycznych, rozstrojów żołądka... Na metę dojechałam zmęczona, ale usatysfakcjonowana swoją jazdą. Po dłuższym czasie odpoczynku zostałam poinformowana, że zajęłam nawet niezłe miejsce. A że u Golonki na podium wyczytują aż sześć osób, ja także się tam załapałam :) Szkoda, że to był już ostatni wyścig z tego cyklu sezonie...

Dystns: ok 52 km
Czas: 4:18
Miejsce K2: 4

Dane wyjazdu:
32.00 km 32.00 km teren
02:02 h 15.74 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:188 ( 94%)
HR avg:167 ( 84%)
Kalorie: 880 (kcal)

ŚLR-Kielce, finał

Niedziela, 13 września 2009 · dodano: 14.09.2009 | Komentarze 3

Ostatni już w tym sezonie wyścig z tej serii. A szkoda, bo je polubiłam. Przed wyścigiem zmieniałam co nie co ustawienia kierownicy i już podczas wyścigu okazało się, że nie do końca mi to wyszło. Problem polegał na tym, że gripy miały zły kąt w stosunku do nadgarstków, co skutkowało bolesnym drętwieniem dłoni już po 5 km jazdy, nie wspominając już o tym co się działo na zjazdach... Poza tą niedogodnością, trasa Master przebiegała dwukrotnie po tym samym odcinku, czego nie lubię. Te dwa elementy, plus obecność sporej ilości błota na trasie skłoniły mnie do ukończenia tylko krótszej trasy. Nieszczególnie zmęczona dojechałam na główny plac, by stanąć następnie w kolejce do mycia rowerów. Stałam, stałam, i stałam... łącznie z myciem ponad dwie godziny. Ale przecież nie śpieszyło mi się wogóle. Dekoracja została przewidziana dopiero na godzinę 17. A trzeba było koniecznie poczekać, bo nasz team w klasyfikacji generalnej zajął 3 miejsce i w nagrodę otrzymaliśmy skrzynkę piwa :) Poza tym zbiorowym sukcesem, sporo osób otrzymało też indywidualne miejsca na podium. Mi też się to udało :) :)

Szkoda, że na kolejny wyścig ŚLR trzeba czekać aż do wiosny.

Nie miałam na zawodach licznika, a więc dystans jest orientacyjny.

Dane wyjazdu:
65.00 km 65.00 km teren
03:43 h 17.49 km/h
Max prędkość:48.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg:176 ( 88%)
Kalorie: 1699 (kcal)

MTB maraton-Kraków

Niedziela, 30 sierpnia 2009 · dodano: 31.08.2009 | Komentarze 2

Trasa świetna, już na samym początku dość długi podjazd, dzięki czemu stawka się trochę rozciągnęła, pozostałe podjazdy zróżnicowane, niektóre krótkie, niektóre długie i ostre, jednym słowem coś pięknego. Zjazdy także o różnym stopniu trudności, dwa z nich były wręcz karkołomne. Poza tym urozmaicona nawierzchnia, nawet sporo asfaltu, na którym można było odpocząć, błoto miejscami na króciutkich odcinkach, piachu wcale. Organizacja, bufety, oznakowanie trasy na pięć.

Maraton wyjątkowo bez przygód, miejsce 9 w kategorii. Świetna zabawa w rodzinnym gronie.

Ehh, ten Kraków.... piękny... :)

Dane wyjazdu:
53.06 km 53.06 km teren
02:22 h 22.42 km/h
Max prędkość:42.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

MazoviaMTB-Mława

Poniedziałek, 24 sierpnia 2009 · dodano: 24.08.2009 | Komentarze 2

W drodze na maraton dostałam taki okres, że po zaparkowaniu auta już na miejscu nie byłam w stanie wyjść o własnych siłach z samochodu... Zaaplikowane kilkanaście minut wcześniej tabletki o super czy ekstra dawce środka przeciwbólowego, zakupione po drodze na stacji benzynowej, zaczęły działać po jakichś 30 minutach, także dałam radę tylko wyjść, przebrać się i doczłapać jakimś cudem do sektora. I o taki cud tylko prosiłam by brzuch przestał mnie boleć na tyle bym mogła jechać, by nie złapać po drodze żadnej gumy i by wytrzymał łańcuch.

Trasa była szybka, krótkie ostre podjazdy i szybkie zjazdy, niesamowita ilość zakrętów która skutecznie urozmaiciła trasę, trochę kurzu, tak że każdy przyjechał z różnego rodzaju wzorkami na twarzy.

Cud się stał, końska dawka leków pomogła a może też przez sam stres związany ze startem, ból odszedł jak ręką odjął. Jechało się bardzo przyjemnie, troszkę się z innymi dziewczynami na trasie pościgałam i w rezultacie dojechałam do mety na piątej pozycji w open i na czwartej w kategorii.

Ktoś przed startem stwierdził, że chyba naprawdę nie umiem przejechać maratonu bez przygód. I chyba miał w tym trochę racji, a im więcej przygód przed startem tym lepsza jazda w trakcie. Podium nie zdobyłam, ale na metę wjechałam jak zwycięzca. Zwycięzca nad samą sobą. I o to chyba w tym wszystkim chodzi :)

Dane wyjazdu:
63.61 km 63.61 km teren
04:01 h 15.84 km/h
Max prędkość:51.30 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

ŚLR Piekoszów

Niedziela, 16 sierpnia 2009 · dodano: 17.08.2009 | Komentarze 5

Trasa świetna, typowo górska z podjazdami i ciekawymi zjazdami, niestety jej oznaczenie pozostawiało trochę do życzenia. Pogoda bardzo słoneczna (choć może ciut za ciepło), organizacja także w porządku. Zabrakło ciepłego posiłku regeneracyjnego, ale za to świeżych słodkich bułek i arbuzów było pod dostatkiem. Jeszcze przed maratonem zerwałam łańcuch, który zaraz naprawili mi koledzy z teamu. Wiedziałam jednak, że niesprawne przerzutki mogą zrobić mi kolejnego psikusa i musiałam na całej trasie, a w szczególności na podjazdach bardzo uważać. Udało się dojechać do mety bez takich przykrych przygód. Trzecie miejsce na dystansie Masters po nieprzespanej nocy uważam za całkiem satysfakcjonujące. Poza tym nasz team praktycznie zdominował podium, które prawie w każdej kategorii miało naszego przedstawiciela. Z taką ekipą na taki wyścig mogę jechać jeszcze dalej :)

Dane wyjazdu:
60.38 km 60.38 km teren
03:05 h 19.58 km/h
Max prędkość:43.80 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

MazoviaMTB-Nidzica

Niedziela, 9 sierpnia 2009 · dodano: 10.08.2009 | Komentarze 1

To był najgorszy maraton jaki do tej pory pojechałam... Najpierw guma i to na samym początku (jakiś 5 km). Kolega z teamu pomógł mi nawet zmienić dętkę ale ilość osób która mnie wyprzedziła podczas tej przerwy fatalnie wpłynęła na moje morale. Do tego stopnia, że zaraz po ruszeniu zaczęłam gnać co sił w nogach, tak że wyprzedzałam dosłownie wszystkich przez kolejne 20 km. I to był mój kolejny błąd bo zdenerwowanie spowodowało po prostu rozstrój żołądka i zostałam zmuszona zatrzymać się znowu. Łącznie straciłam na samych postojach prawie 20 min. Po tej drugiej przerwie marzyłam już tylko o dojechaniu do mety. Nie było to jednak takie proste bo zostało jeszcze 30 km i trudniejsza część trasy z pięknymi podjazdami i szybkimi zjazdami. Ogólnie trasa maratonu była świetna, po prostu górska. Pozbawiona jakiejkolwiek motywacji a później jeszcze także jedzenia (gdzie ja byłam kiedy szykowałam się na ten maraton to nie mam pojęcia) ostatnie 15 km pokonałam z niesamowitym trudem. Słabłam z minuty na minutę, wszyscy mnie wyprzedzali a ja po prostu opadłam ze wszystkich sił i jechałam coraz wolniej i wolniej... Po doczłapaniu się do mety nie byłam w stanie nawet dojść do bufetu by uzupełnić ten niesamowity deficyt cukru. Dobrze, że koledzy z teamu byli na miejscu i przynieśli mi ciasto i pomarańcze. Dawno nie byłam aż tak wyczerpana po maratonie.

Pomijając sam wyścig, a raczej mój wyczyn, sam wyjazd do Nidzicy udał się bardzo. Świetna ekipa, słoneczna i ciepła pogoda, piękna trasa i bagaż kolejnych doświadczeń.