Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi karotti z miasteczka Zduńska Wola. Mam przejechane 18493.63 kilometrów w tym 4576.14 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.80 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy karotti.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

maratony i wyścigi

Dystans całkowity:2230.32 km (w terenie 1806.54 km; 81.00%)
Czas w ruchu:139:02
Średnia prędkość:15.83 km/h
Maksymalna prędkość:61.90 km/h
Suma podjazdów:19269 m
Maks. tętno maksymalne:199 (100 %)
Maks. tętno średnie:182 (91 %)
Suma kalorii:24833 kcal
Liczba aktywności:44
Średnio na aktywność:50.69 km i 3h 14m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
16.80 km 16.80 km teren
01:31 h 11.08 km/h
Max prędkość:29.90 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

AZS MTB CUP w Cieszynie

Sobota, 28 sierpnia 2010 · dodano: 29.08.2010 | Komentarze 3

Pobudka o 3 w nocy po dwóch godzinach snu, 5,5 h jazdy pociągiem z przesiadką w Czechowicach-Dziedzicach, oczekiwanie na start do godziny 12 30, potem 1,5 h ścigania, oczekiwanie na dekoracje i losowanie nagród, powrót do Łodzi o 2 w nocy. Tak w skrócie wyglądał wczorajszy dzień. Męczący? Sama nie wiem, z pewnością długi i było w nim za mało snu, ale... warto było ;] Już samo to, że towarzyszył mi w tej "niedoli" Pixon, powodowało, że na połowę niedogodności nie zwracałam wogóle uwagi ;p Drugie pół umknęło mi, ponieważ poznałam kilka bardzo ciekawych osób, które do tej pory budziły we mnie tylko postrach przez samą obecność na liście startowej ;p Ale do rzeczy.
Trasa prowadziła w zasadzie tylko po jednym, odkrytym i trawiastym wzniesieniu, pod które podjeżdżało chyba z pięć razy z każdej możliwej strony. Ponieważ przed samym wyścigiem spadł ulewny deszcz było bardzo ślisko, w zasadzie przyczepność zarówno na podjazdach jak i zjazdach była minimalna. W dwóch czy trzech miejscach trzeba było nieźle pokombinować by wogóle podejść i się nie ześlizgnąć. Zmiana opon na moje nowe Gato Geax z mocnym protektorem była strzałem w dziesiątkę.
Wystartowałam niezbyt dobrze, bo nie chcąc się tak od razu przepychać wylądowałam na 5-6 miejscu (na 10 wszystkich startujących). Pierwsze dwa okrążenia poznawałam trasę, przy 4 przypomniałam sobie, że to wyścig i można by się przestać obijać i kogos tu jeszcze wyprzedzić, a dwa ostatnie jechałam starając się nie zrobić sobie krzywdy, bo trasa była coraz bardziej rozjeżdżona. Ostatecznie, pokryta mieszanką błota i trawy, na metę wjechałam jako trzecia w open i pierwsza w mojej kategorii. Do zwyciężczyni miałam ponad 5 minut straty, a więc mogło być lepiej. Może następnym razem...

Dane wyjazdu:
62.00 km 60.00 km teren
04:50 h 12.83 km/h
Max prędkość:52.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

Nowa Słupia - nowe wyzwanie

Niedziela, 8 sierpnia 2010 · dodano: 10.08.2010 | Komentarze 3

Liczyłam, że dwa tygodnie odpoczynku, w tym tydzień błogiego leniuchowania nad morzem, pozwoli zregenerować siły po ostatnim nieudanym Pińczowie. Stojąc na starcie w Nowej Słupi nie czułam się niestety absolutnie lepiej niż 14 dni wcześniej. Po prostu nie chciało mi się jechać. Trasa zapowiadała długą walkę, więc zaopatrzyłam się jak nigdy w banany, batoniki, wafelki, "kluski", coś na skurcze i nawet w drugi bidon i to z izotonikiem ;p. Tak na wszelki wypadek, gdybym chciała sobie zrobić jakąś dłuższą przerwę na trasie, w końcu to ŚLR, a tam są takie piękne widoki...


No i nadszedł w końcu moment startu, a dokładniej, przejazd przez miasto, potem kilka słów od lokalnych władz i jazda honorowa, kończąca się asfaltowym podjazdem. Co mnie nieco dziwiło, nie czułam takiej totalnej niemocy w nogach, jakiej oczekiwałam. Pierwsza pętla wydawała mi się jednym wielkim podjazdem, i wjeżdżając na nią po raz drugi, nasunęło mi się tylko jedno pytanie: gdzie był zjazd? Na drugim okrążeniu zjazdy już zobaczyłam, i to nawet z bardzo bliska. Jechałam sama, zawodnicy z FAN-u już dojeżdżali do mety, i byłam pewna, że jadę ostatnia. W zasadzie nie wiem czemu tak myślałam, bo na rozjazd dojechałam jeszcze 25 przed jego zamknięciem, ale niemożliwym wydawało mi się, że można jechać jeszcze wolniej ode mnie. I tu się myliłam. Ale dowiedziałam się o tym dość dotkliwie zaledwie kilka kilometrów przed metą, gdzie dogoniłam jadącego na singlu Filipa, i z tej całej "radości" wjechałam w dziurę wielkości koła, zrobiłam jakąś ciekawą akrobację i wplątałam się w swoją Białą Damę, tak skutecznie, że wydostać się spod niej bez pomocy było nie sposób. Jako, że to był już trzeci upadek tego dnia, bolało mnie co nieco i pozbieranie się zajęło mi dużo czasu. Tak dużo, że wyprzedziła mnie zawodniczka, której dogonić już nie zdążyłam i która zabrała mi drugie miejsce i ostatecznie dojechałam jako trzecia, ostatnia. Znowu ;/. Powoli zaczynam się przyzwyczajać do bycia ostatnią, a to bardzo niedobrze.


Po dojechaniu do mety i czekaniu na dekorację, odkryłam narastający ból w prawym ramieniu. Ból wzmagał się także podczas powrotu do Łodzi, tak szybko i skutecznie, że, aby "spokojnie" spać, wybrałam się jeszcze tego samego wieczora na prześwietlenie. Na szczęście kości okazały się całe, ale ból, co tu dużo mówić, jest znaczny. Jak na razie lewa ręka musi działać za dwie i jakoś daje radę.

Dane wyjazdu:
72.00 km 36.00 km teren
03:50 h 18.78 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

Ciężkie nogi w Pińczowie

Niedziela, 25 lipca 2010 · dodano: 26.07.2010 | Komentarze 2

Ten start właściwie nie powinien mieć miejsca. Ciężkie, zmęczone nogi od samego początku nie chciały współpracować. Trasa jak na ŚLR płaska, ale kilka odcinków, jak np wąwóz, było bardzo ciekawych i pięknych. A coraz to nowe, malownicze widoki znacznie uprzyjemniały jazdę. I deszczyk był bardzo łaskawy, bo zaczął padać dopiero po zakończeniu maratonu.

Dane wyjazdu:
210.00 km 210.00 km teren
09:58 h 21.07 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:33.0
HR max:189 ( 95%)
HR avg:157 ( 79%)
Kalorie: 3625 (kcal)

Wieliszew 24 h

Sobota, 10 lipca 2010 · dodano: 12.07.2010 | Komentarze 7

Pojechaliśmy w czwórkę już dzień wcześniej, tak aby na spokojnie się zarejestrować, rozłożyć i w miarę możliwości dobrze wyspać przed wyścigiem. Nie obyło się przy tym bez problemów logistyczno-transportowych, ale ostatecznie udało nam się zapakować wszystko i wszystkich do jednego auta i dojechać na miejsce o przyzwoitej porze.

pakowanie rowerków © karotti

nasze obozowisko © karotti

Skład ekipy zacny; trzech wielkich koksów: Łukasz, Kamil, Łukasz no i taka mała "koksiara" (niektórzy tak twierdzą co ma niewiele wspólnego z prawdą). Mieliśmy jechać na dwie drużyny, Łukasz i Kamil w męskim DUO, a ja z Łukaszem-Pixonem w MIX-ie. Chłopaki nastawieni byli bardzo bojowo, koncentracja maksymalna, ja się tylko zastanawiałam jak to będzie...
Trzymając rower Pixona tuż przed rozpoczęciem wyścigu © karotti

Moje pierwsze obawy dotyczyły dużej ilości piachu (o zgrozo!) na trasie, który nie tylko znacznie spowolni na trasie, ale przede wszystkim obniży morale. Drugie wątpliwości dotyczyły jazdy nocą, ponieważ trasa prowadziła praktycznie całkowicie po nieoświetlonej drodze. Na moje zmartwienia była w zasadzie tylko jedna rada, poczekać co czas przyniesie.
Pixon po pierwszym okrążeniu © karotti

Pierwsze dwa okrążenia przejechał Pixon, wywalczając przewagę nad pozostałymi MIX-ami i nie tylko. Kolejne dwa należały do mnie, co zajęło mi tylko "trochę" więcej czasu. Upał był ogromny, ponad 30 stopni, trasa prowadziła w połowie w pełnym słońcu, chmur na niebie całkowity brak. Najpierw w rozpędu wjeżdżało się na wał, którym jechało się (z asfaltową przerwą) kilka kilometrów, potem czekał na nas przyjemny odcinek po łące, dalej szeroką drogą do krótkiego singla pośród pokrzyw, trzy błotniste kałuże, następnie znowu szeroko tyle, że bardziej piaszczyście, przejazd przez dwa asfalty i wjazd do lasu. W lesie oprócz równych, ubitych ścieżek, znajdowała się największa atrakcja całej trasy w postaci piaskowych sekcji. Było ich klika, a każda jedyna w swoim rodzaju wymagała od zawodników indywidualnego podejścia. Dało się przejechać jednak wszystkie, a po każdym kolejnym okrążeniu, wydawały mi sie one coraz krótsze i łatwiejsze do pokonania.

Po każdym okrążeniu Pixon podawał mi kolejny bidon z wodą, pół litra na kółko w takich warunkach pogodowych stanowiło praktycznie minimum. Pierwsze okrążenia pokonałam w miarę spokojnie, albo raczej nie maksymalnie, należało zostawić siły na później. Pixon jak dla mnie cisnął od samego początku, tak jakby nie wzął wogóle pod uwagę, że czeka nas jeszcze ponad 20 godzin jazdy. Po moich 6 okrążeniach poprosiłam go by pojechał trzy, tak abym mogła choć chwilę dłużej odpocząć. W zasadzie zdążyłam się tylko umyć i zrobić sobie herbatę, bo już na jej wypicie czasu mi brakło. Ale ponad półtorej godziny przerwy dobrze na mnie podziałało, z ochotą weszłam z powrotem na rower. Była godzina ok 21, więc zainstalowałam lampki i wyruszyłam na pierwsze nocne okrążenie. Zachód słońca nad zalewem, rozsypane gdzieniegdzie obozowiska z ogniskami, pierwsze gwiazdy na niebie i inne takie romantyczne sprawy stanowiły bardzo przyjemny akcent.

Nocne kółka były dla mnie najprzyjemniejsze. Lampka-czołówka oświetlała dokładnie i wystarczająco mocno to co chciałam, temperatura trochę się obniżyła i nie było palącego słońca, "noga dalej podawała". Na łące pojawiła się dość gęsta mgła, ale pokonując tą samą trasę po raz któryś z kolei, nie stanowiło to aż tak dużego problemu. Walka z piaskiem nocą była rewelacyjna. Zdarzyło się nie raz, że zauważyłam kawałek z piachem zaraz po tym, jak już go przejechałam.

Gdzieś w środku nocy Pixon zaproponował, że przejedzie trzy, a nie dwa okrążenia, tak abym mogła się w tym czasie przespać. Nie udało mi się jednak zasnąć tak na zawołanie, ale godzinka wyciągnięcia nóg też pomogła. Wschód słońca również przypadł na moją zmianę. Najgorsze miało dopiero nastąpić.

Było już dawno po połowie wyścigu, widno zrobiło się całkowicie, zaczęliśmy kręcić po jednym kółku. Zrobiłam więc to jedno okrążenie, ale prawie w całości na stojąco. Nikt z naszej czwórki nie przewidział, że jadąc tak długo i w takim upale można sobie odparzyć cztery litery... Nie mogłam znaleźć wygodnej pozycji na siodełku. Nie było takiej. Ból był okropny. A godzina bardzo wczesna. Drugą połowę trasy przejechałam nie korzystając z siodełka, przez co podwójnie sfatygowałam nogi i ręce. Wiedziałam, że więcej nie dam rady. Byłam załamana. Wiedziałam, że Pixon ma jeszcze siłę i że będzie mógł pojechać kilka okrążeń, ale jak ja mogłam go zostawić w takiej sytuacji. Przecież stanowimy team, mamy bardzo dobre miejsce, a kolejny mix depcze nam po piętach. Była chyba jakaś 7 godzina, kiedy powiedziałam mu, że ja już na rower nie wsiądę. Pojechał, ale minę miał nieciekawą. Nie umiałam się tak poddać. Nie umiałam. Otarłam łzy i po raz kolejny stanęłam w strefie zmian, by pokonać swoje już naprawdę ostatnie okrążenie. Nawet gdybym miała iść całą drogę postanowiłam pokonać trasę po raz 14. W całości na stojąco. Próbowałam usiąść, ale po prostu się nie dało. Czułam się z tym okropnie ale nic nie mogłam zrobić. I to właśnie "nic" stanowiło dla mnie największy problem. Pixon, pozostawiony przeze mnie na polu walki, przejechał jeszcze w pięknym stylu 4 okrążenia, co w sumie dało nam 35 kółek i pierwsze miejsce w MIX-ie. Wielka chwała mu za to. Szkoda tylko, że nie czuję się w 100 % odpowiedzialna za ten, bądź co bądź, wspólny sukces.
no i jest podium :) © karotti


Dane wyjazdu:
85.00 km 78.00 km teren
04:57 h 17.17 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:191 ( 96%)
HR avg:161 ( 81%)
Kalorie: 1806 (kcal)

Suchedniów-przegrana walka z kocimi łbami

Sobota, 3 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 7

Zaczęło się od problemów z transportem, ale udało nam się jakoś wyjechać i to tylko z godzinnym opóźnieniem. Na miejsce dojechaliśmy spokojnie, z odpowiednim zapasem czasu na załatwienie formalności w biurze zawodów i naszykowanie się do startu. Pogoda zapowiadała się iście wakacyjna, z palącym słońcem i wysoką temperaturą. Sporo znajomych, jak to zawsze na Świętokrzyskiej Lidze Rowerowej.

Zaczęło się od startu honorowego i dopiero po ok. dwóch kilometrach prowadzący samochód zjechał na bok i pozwolił nam rozpocząć ściganie. Maraton, wedle zapowiedzi miał być długi i szybki, więc początkowo starałam się utrzymać jakieś tempo. Asfalt, szerokie szutrówki, znacznie ułatwiały szybką jazdę. Do czasu. Do czasu kiedy pojawiły się na trasie kocie łby... Dużo kocich łbów... Kiedy na asfalcie udało mi się nawet kogoś wyprzedzić, na podjazdach też walczyłam do końca i to z niezłym skutkiem, tu, na kocich łbach poległam całkowicie. Po jakimś czasie tego "wytrząsania" czułam już wszystkie palce, każdy ich kawałek, nadgarstki, stopy i to z każdej możliwej strony, plecy też nie były zadowolone. Każdy kamień pod kołami wydawał mi się już głazem, a każdy kolejny metr wydłużał się co najmniej dwukrotnie. Podziwiałam szczerze osoby wyprzedzające mnie na tym odcinku. A zjeżdżając po czymś takim dosłownie modliłam się, żeby ręce utrzymały tą kierownicę, sama nie panując już nad nimi w ogóle. Po prostu zrobiły się sztywne. Straciłam na tym kawałku trasy wszystkie siły.

Kiedy się kocie łby w końcu skończyły, z wielką ulgą wjechałam w las, by leśną ścieżką pokonywać już "normalnie" kolejne kilometry. Niestety byłam na tyle wyczerpana walką z trasą, a chyba przede wszystkim z samą sobą, że odbiło się to na pewnym zjeździe. Stroma, śliska i bardzo nierówna rynna, pokonała mnie tego dnia jako druga. Zawahałam się tylko na ułamek sekundy, ale o cały ułamek za długo, kierownica wykręciła się w jakimś dziwnym kierunku, a ja w "pięknym" stylu nadziałam się dolną częścią brzucha na kierownik. Zabolało... Dobrze, że nikt nie jechał bezpośrednio za mną bo nie miał by jak mnie ominąć, a ja sama nie byłam w stanie się tak od razu pozbierać. Zeszłam na dół, poprawiłam wykrzywioną o jakieś 25 % kierownicę i pojechałam dalej. Teraz każdy korzeń, kamień, dziurę, czułam już dosłownie całym ciałem. A kiedy zobaczyłam przed sobą te same kocie łby po raz drugi, o mało się nie popłakałam...
Dogoniłam na trasie Filipa, który, jak się okazało, był w silnej niedyspozycji, kilka kilometrów przejechaliśmy razem, po czym, przed samym bufetem, mój teamowy kolega złapał gumę. Ten to ma szczęście... Ostatnie 20 km trasy pokonałam w całkowitej samotności, nikogo za mną, nikogo przede mną, pustka i nuda jednym słowem.

Na metę wjechałam po prawie 5 godzinach jazdy, zmęczona, albo raczej obolała, ale przede wszystkim zadowolona z ukończenia mojego jak do tej pory najdłuższego maratonu. I chociaż zajęłam ostatnie miejsce w kategorii, nie czuję się jakoś szczególnie "najgorsza". Na pokonanie najdłuższej trasy zdecydowały się zresztą jeszcze tylko dwie dziewczyny, co skutkowało tym, że wylądowałam na najniższym stopniu podium. Ale kocie łby z pewnością mi się przyśnią w jakimś koszmarze...

Dane wyjazdu:
58.00 km 0.00 km teren
02:41 h 21.61 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:193 ( 97%)
HR avg:167 ( 84%)
Kalorie: 1082 (kcal)

Ełk III

Niedziela, 6 czerwca 2010 · dodano: 09.06.2010 | Komentarze 6

Całą drogę walczyłam z opadającym siodełkiem, co skutkowało zatrzymywaniem się co jakieś 5 km. Na szczęście wczorajsze kontuzje dawały o sobie znać tylko na początku, potem o nich całkiem "zapomniałam". Trasa była najszybsza z wszystkich trzech etapów, idealna na zakończenie całej imprezy. Sporo dziewczyn zrezygnowało z walki i dzięki temu na metę wjechałam jako druga w kategorii, drugie też miejsce zajęłam w generalce. Jako mix MaxxBike zajęliśmy trzecie miejsce. Z taką ekipą zdobywanie pucharów, nawet jeśli jest to "tylko" trzecia pozycja, to sama przyjemność :]
No i przytrafiło się kurze ziarno ;] © karotti

Poniższe zdjęcie zamieszczam dzięki uprzejmości RoboD
A w generalce jak widać generalnie było wesoło ;] © karotti

Drużonowo trzecie miejsce w genaralce jako mix w Ełku © karotti


Dane wyjazdu:
56.00 km 0.00 km teren
02:55 h 19.20 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:193 ( 97%)
HR avg:170 ( 85%)
Kalorie: 1122 (kcal)

Ełk II

Sobota, 5 czerwca 2010 · dodano: 08.06.2010 | Komentarze 2

Najpierw dojechaliśmy autokarem do pobliskich Prostek, by tam ustawić się na starcie i wystartować w drugim już z rzędu maratonie w ramach etapówki. Trasa podobna jak dzień wcześniej, może tylko kałuże były głębsze. Dla mnie wyścig średnio udany, bo już na pierwszym bufecie zaliczyłam piękne OTB. Nie poczuwam się do całkowitej odpowiedzialności za ten upadek, ale konsekwencje dotyczyły już niestety tylko mnie. W zasadzie bezpośrednio po upadku myślałam, że moje ściganie na dzisiaj się właśnie skończyło i martwiło mnie już tylko, czy dam radę pojechać jutro. Poleżałam sobie chwilkę w tej dziwnej pozycji, potem posiedziałam i popatrzyłam na kolejnych zawodników hamujących tak samo ostro jak ja, tyle, że obiema rękami. Na moje szczęście stała obok karetka, gdzie podreptałam i gdzie wstępnie opatrzono mi łokieć i kolano. Potem pozbierałam leżące w sporym oddaleniu od siebie okulary, butelkę z wodą i rower no i pojechałam dalej. Zależało mi już tylko na tym by ukończyć wyścig, by nasza drużyna była klasyfikowana w generalce. Podwyższona adrenalina podziałała przeciwbólowo i dopiero na mecie odkryłam pozostałe otarcia i siniaki. Ostatecznie w kategorii byłam 4/9 a w open 7/18. Do zwyciężczyni kategorii straciłam ponad pół godziny.

Dane wyjazdu:
58.00 km 0.00 km teren
02:39 h 21.89 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:189 ( 95%)
HR avg:174 ( 87%)
Kalorie: 1092 (kcal)

Ełk I

Piątek, 4 czerwca 2010 · dodano: 08.06.2010 | Komentarze 0

Piękna pogoda, trasa płaska, z dużą ilością kałuż a miejscami z błotkiem. Startowałam z dziesiątego sektora, jechało mi się w miarę, choć nie do końca przepadam za takim ciągłym pedałowaniem. Ostatecznie zajęłam 16 miejsce w open i 8 w kategorii, czyli tak raczej średnio. Ale to był przecież pierwszy z trzech dni ścigania, więc jazda też wyglądała trochę inaczej.
Mix MaxxBike'a w komplecie ;] © karotti


Dane wyjazdu:
25.20 km 25.20 km teren
01:33 h 16.26 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:199 (100%)
HR avg:181 ( 91%)
Kalorie: (kcal)

AMP-y wyścig główny

Niedziela, 23 maja 2010 · dodano: 24.05.2010 | Komentarze 6

Zaraz po starcie wepchnęła się przede mnie zawodniczka, która jeszcze przed chwilą stała obok mnie w rzędzie. Sama osobiście bardzo nie lubię się tak rozpychać, szczególnie, że na starcie było dosyć ciasno. Pierwsze okrążenie w porównaniu do czasówki było trochę zmienione i najpierw był lekki podjazd, jakieś dwa zakręty po trawie, i wjazd do lasu z pominięciem pierwszego kilometra upstrzonego zakrętami, ostrymi podjazdami i zjazdami. Dzięki temu stawka nieco się rozciągnęła, choć pierwsze okrążenie rozpoczęłam od próby wyprzedzenia pięciu zawodniczek, które jechały nieco wolniej ode mnie. Nie było to proste bo trasa prowadziła po wąskich ścieżkach, miejsca do wyprzedzenia było naprawdę niewiele. Nie chciałam też tak bardzo szaleć od samego początku, czekały na mnie przecież całe trzy okrążenia. Naprawione dzień wcześniej przez Łukasza i Kamila przerzutki sprawiły się wyśmienicie, wręcz prosiły by z nich korzystać, co z przyjemnością robiłam. Podjazdy udawało mi się jakoś pokonywać, na zjazdach nabrałam większej pewności siebie, z każdym okrążeniem trasa stawała się coraz bardziej przystępna. Kiedy brakowało sił, pojawiali się nagle kibice, których bardzo głośny doping skutecznie motywował do walki o każdą sekundę. "Nasi" chłopcy w strefie bufetowej skutecznie reperowali podupadłe morale wodą i głośnymi okrzykami. Całe drugie okrążenie trzymałam się jednej dziewczyny, a wykorzystując wzajemne potknięcia tasowałyśmy się kilkakrotnie. Zaczynając trzecie, ostatnie już kółko, udało mi się ją wyprzedzić na tym szczególnym, pierwszym kilometrze, gdzie wyraźnie opadła z sił, co skrzętnie wykorzystałam. Morale wzrosły i choć siły były już na wykończeniu, starty na podjazdach odrabiałam na zjazdach, dzięki jeszcze lepszemu poznaniu trasy. Przed samą metą udało mi się nawet pierwszy raz kogoś zdublować. Ostatecznie zajęłam 17 miejsce na 73 startujące. Miejsce może nie rewelacyjne, ale ze swojej jazdy jestem raczej zadowolona. Szczególnie, że czułam, że pojechałam na miarę moich możliwości.

Muszę tu dodać, że startując dwa lata temu na AMP-ach w Przesiece zajęłam 29 miejsce na 60 startujących, ze stratą 40 min do zwyciężczyni. Teraz było to "tylko" 20 min, więc jakiś mały postęp widać.

Niestety przed samym wyścigiem licznik się na mnie pogniewał i odmówił posłuszeństwa. Muszę z nim chyba poważnie porozmawiać ;]

Dane wyjazdu:
21.00 km 21.00 km teren
01:45 h 12.00 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:191 ( 96%)
HR avg:174 ( 87%)
Kalorie: 740 (kcal)

Przesieka-AZS MTB CUP

Sobota, 8 maja 2010 · dodano: 09.05.2010 | Komentarze 4

Start wyścigu spod stoku, na który miałyśmy następnie wjechać, był dla mnie dość ciężki. Oprócz dużego nachylenia i trawy pokrywającej podjazd zjadł mnie stres. Wprawdzie podjechałam bez zatrzymania, ale kosztowało mnie to tak dużo wysiłku, że na szczycie nie mogłam dojść do siebie. Szybki, nierówny oddech i brak sił, utrzymał się praktycznie przez całe pierwsze okrążenie. Dopiero na drugim kółku odzyskałam jako tako równowagę i zaczęłam jechać normalniej, ale tak naprawdę cały wyścig raczej się toczyłam niż jechałam, nie wspominając już o jakimś ściganiu. Zresztą nie miałam się nawet z kim ścigać, bo nie widziałam nikogo ani przed sobą, ani za sobą, co nie wpłynęło pozytywnie na wolę walki. Owszem na podjeździe wyprzedziła mnie jedna zawodniczka, jak się później okazało ta z tych "zawodowych" i dokładnie w takim stylu to zrobiła. Nawet nie zdążyłam się zorientować co się dzieje, a jej już nie widziałam. Walcząc więc chyba więcej z nudą niż nawet z samą sobą, przejechałam wszystkie trzy okrążenia, co jak się później okazało, dało mi pierwsze miejsce w mojej kategorii. A startowało nas naprawdę niewiele... Paulina, w swoim terenowo-wyścigowym debiucie, zakończyła walkę na pierwszym okrążeniu. Może i niewiele, ale dzięki temu, że nie zrezygnowała, widząc dzień wcześniej trudność trasy, zdobyłyśmy drużynowo jako Politechnika Łódzka puchar za trzecie miejsce ;]

Trasa, jak już wspomniałam była trudna, jej część mieli okazję przejechać uczestnicy maratonu w Karpaczu, który odbył się tydzień temu. Pamiętne muldy, po których się wtedy zjeżdżało, tym razem pokonywaliśmy podjeżdżając, zjazd pomiędzy kamieniami i podjazd do Przesieki z poprzecznym balem na ścieżce, to także wspólne elementy. Mając doświadczenia sprzed dwóch lat z tej trasy, udało mi się uniknąć nieprzyjemnych w skutkach upadków. Sama impreza była bardzo przyjemna, dobrze zorganizowana i obfitowała w ciekawe i wartościowe nagrody w tomboli. Ogólnie świetny wyjazd ;]