Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi karotti z miasteczka Zduńska Wola. Mam przejechane 18493.63 kilometrów w tym 4576.14 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.80 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy karotti.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
17.80 km 17.80 km teren
01:02 h 17.23 km/h
Max prędkość:30.10 km/h
Temperatura:13.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

Znowu pada

Poniedziałek, 17 maja 2010 · dodano: 17.05.2010 | Komentarze 1

Dziś tylko rundka na poligonie. Bawiłam się w omijanie kałuż co szybko mi się znudziło, szczególnie, że zaczęło znowu padać. Niech już wyjdzie słońce!!
Kategoria <50


Dane wyjazdu:
49.48 km 15.00 km teren
02:36 h 19.03 km/h
Max prędkość:38.40 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg:127 ( 64%)
Kalorie: 678 (kcal)

Deszczowo i błotniście

Piątek, 14 maja 2010 · dodano: 14.05.2010 | Komentarze 0

Z Marcinem i Łukaszem wybrałam się na południowo-wschodnie obrzeża Łodzi; Andrespol, Wiśniowa Góra, Zielona Góra, Justynów. Bardzo przyjemne tereny, spokojne i gładkie odcinki asfaltowe i niestety dużo błotka na szutrówkach. W połowie wycieczki zaczęło jeszcze padać, więc do akademika wróciłam cała mokra i brudna. Ale i tak było fajnie ;]
Kategoria <50


Dane wyjazdu:
14.00 km 10.00 km teren
00:43 h 19.53 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:16.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

Przewietrzyć umysł

Czwartek, 13 maja 2010 · dodano: 13.05.2010 | Komentarze 0

Park Poniatowskiego - Łódź Kaliska - Park Piłsudzkiego - Zdrowie i powrót mniej więcej tak samo. Miałam tylko chwilkę bo uczyć się każą...
Kategoria <50


Dane wyjazdu:
59.67 km 25.00 km teren
03:01 h 19.78 km/h
Max prędkość:43.60 km/h
Temperatura:
HR max:182 ( 91%)
HR avg:133 ( 67%)
Kalorie: 963 (kcal)

Rozjazd

Niedziela, 9 maja 2010 · dodano: 09.05.2010 | Komentarze 3

Zaraz po pracy, z której udało mi się wcześniej wyjść, umówiłam się z Kamilem i Łukaszem na spokojną (dla nich wolną, dla mnie taka nie była oczywiście) przejażdżkę, w ramach mojego rozjazdu. Najpierw niewielka naprawa mojego rowerku i ruszyliśmy w stronę Łagiewnik. Nie mam zbytnio pojęcia gdzie mnie "wywieźli", ale pokazane mi tereny bardzo przypadły mi do gustu. Byłam dziś trochę niewyspana, niedysponowana, a później jeszcze głodna, więc nie mieli gdzie się ze mną zmęczyć. Na punkcie widokowym w Dobrej, widzieliśmy naukę latania na paralotni, co nie jest taką prostą sprawą, jak by się mogło wydawać. Bardzo ładna pogoda, ciepło, nie za gorąco, może trochę za mocny wiatr.
Kategoria >50


Dane wyjazdu:
21.00 km 21.00 km teren
01:45 h 12.00 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:191 ( 96%)
HR avg:174 ( 87%)
Kalorie: 740 (kcal)

Przesieka-AZS MTB CUP

Sobota, 8 maja 2010 · dodano: 09.05.2010 | Komentarze 4

Start wyścigu spod stoku, na który miałyśmy następnie wjechać, był dla mnie dość ciężki. Oprócz dużego nachylenia i trawy pokrywającej podjazd zjadł mnie stres. Wprawdzie podjechałam bez zatrzymania, ale kosztowało mnie to tak dużo wysiłku, że na szczycie nie mogłam dojść do siebie. Szybki, nierówny oddech i brak sił, utrzymał się praktycznie przez całe pierwsze okrążenie. Dopiero na drugim kółku odzyskałam jako tako równowagę i zaczęłam jechać normalniej, ale tak naprawdę cały wyścig raczej się toczyłam niż jechałam, nie wspominając już o jakimś ściganiu. Zresztą nie miałam się nawet z kim ścigać, bo nie widziałam nikogo ani przed sobą, ani za sobą, co nie wpłynęło pozytywnie na wolę walki. Owszem na podjeździe wyprzedziła mnie jedna zawodniczka, jak się później okazało ta z tych "zawodowych" i dokładnie w takim stylu to zrobiła. Nawet nie zdążyłam się zorientować co się dzieje, a jej już nie widziałam. Walcząc więc chyba więcej z nudą niż nawet z samą sobą, przejechałam wszystkie trzy okrążenia, co jak się później okazało, dało mi pierwsze miejsce w mojej kategorii. A startowało nas naprawdę niewiele... Paulina, w swoim terenowo-wyścigowym debiucie, zakończyła walkę na pierwszym okrążeniu. Może i niewiele, ale dzięki temu, że nie zrezygnowała, widząc dzień wcześniej trudność trasy, zdobyłyśmy drużynowo jako Politechnika Łódzka puchar za trzecie miejsce ;]

Trasa, jak już wspomniałam była trudna, jej część mieli okazję przejechać uczestnicy maratonu w Karpaczu, który odbył się tydzień temu. Pamiętne muldy, po których się wtedy zjeżdżało, tym razem pokonywaliśmy podjeżdżając, zjazd pomiędzy kamieniami i podjazd do Przesieki z poprzecznym balem na ścieżce, to także wspólne elementy. Mając doświadczenia sprzed dwóch lat z tej trasy, udało mi się uniknąć nieprzyjemnych w skutkach upadków. Sama impreza była bardzo przyjemna, dobrze zorganizowana i obfitowała w ciekawe i wartościowe nagrody w tomboli. Ogólnie świetny wyjazd ;]

Dane wyjazdu:
9.00 km 9.00 km teren
01:00 h 9.00 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

Przesieka-objazd trasy

Piątek, 7 maja 2010 · dodano: 09.05.2010 | Komentarze 0

Po dojechaniu na miejsce i zakwaterowaniu się w Krasnalu pojechaliśmy całą czwórką: ja, Łukasz, Michał i Paulina, na objazd trasy jutrzejszego wyścigu XC. Trasa, wedle oczekiwań, była trudna i technicznie i wytrzymałościowo, ale na szczęście nie padało.
Paulina na tle Przesieki © karotti


Michał-chwila skupienia przed jutrzejszymi zawodami © karotti



Dystans i czas orientacyjny.
Kategoria <50


Dane wyjazdu:
47.10 km 0.00 km teren
02:00 h 23.55 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

Deszczyk?? Fajna sprawa ;]

Poniedziałek, 3 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 0

Nie chciało mi się jechać samej, więc namówiłam Rafała na małą przejażdżkę, w moim towarzystwie w jedną stronę. Trochę narzekał, że pada, ale nie za długo i o 16 stawił się pod moim domkiem. Tam jeszcze chwilkę spędziliśmy na dokręcaniu mojej kierownicy i pedałów (tzn. ja stałam, Rafał dokręcał ;)) i ruszyliśmy stronę Łodzi, drogą przez Łask, Wodzierady i Lutomiersk. Na drodze było już trochę mokro, ale deszcz nie padał więc było ok. Z wiatrem jechało się całkiem przyjemnie, szczególnie, że perspektywa powrotu pod wiatr w ogóle mnie nie dotyczyła ;]
Średnie natężenie ruchu umożliwiło nam na mniej więcej swobodną wymianę zdań na temat ostatniego maratonu w Karpaczu, w którym oboje uczestniczyliśmy, a na którym niestety nie było nam dane powiedzieć nic więcej do siebie niż "cześć". Pod taką przyjemną eskortą dojechałam do Konstantynowa, gdzie Rafał zawrócił i pojechał walczyć z wiatrem. I dokładnie w tym momencie zaczęło padać, leciało z nieba, leciało spod kół, zewsząd dosłownie. Do akademika weszłam ociekająca deszczówką. Z uśmiechem na ustach oczywiście ;]
Kategoria <50


Dane wyjazdu:
34.00 km 0.00 km teren
h km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

Przełęcz Karkonosko-Izerska zdobyta!

Niedziela, 2 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 4

Marudziłam strasznie; że mnie boli kolano, że mam przerzutkę nie do końca sprawną, że nie dam rady tam podjechać, że znowu sobie coś zrobię na zjeździe (dwa lata temu podczas zjazdu zaliczyłam piękny ślizg zaraz po tym jak zablokowałam tylne koło) i ogólnie wymyślałam tysiące powodów by tam nie jechać. Chłopaki byli jednak nie ugięci i w końcu wyjechałam razem ze wszystkimi, z myślą, że poczekam sobie na nich gdzieś u podnóża przełęczy. Pojechaliśmy z Borowic do Podgórzyna, tak by podjeżdżać "z samego dołu" (ambicja chłopaków jak zawsze wzięła górę :P).
Prawie wszyscy, nie zapominajmy o fotografie ;] © karotti
Już w Przesiece ekipa zmniejszyła się z 6 do 4 osób. Niewiele dalej jechał z nami Łukasz, któremu niestety nowe koło sprawiło psikusa i stuprocentowo odmówiło posłuszeństwa. Chciałam nawet zaoferować mu moją Białą Damę, ale rozmiar był "troszkę" nieadekwatny do wzrostu naszego najlepszego teamowego zawodnika i musiał także zawrócić. Została nas trójka, ja i dwóch zapaleńców, Kamil i Filip. Podjazd nie był ani krótki, ani łatwy, ani przyjemny (nie liczę tu samej satysfakcji już na górze :)), no ale skoro już tu byłam, to trzeba było korzystać z okazji... Mimo raczej chłodnego dnia, pot się lał strumieniami po twarzy, plecach i sama jeszcze nie wiem po czym. Każdy własnym tempem pokonywał kolejne metry wąskiej, asfaltowej nawierzchni, urozmaiconej licznym spękaniami, ogromnymi dziurami, a przede wszystkim motywującymi napisami. Robiło się coraz chłodniej,pojawił się śnieg, drzewa malały w oczach, coraz więcej było suchych, złamanych w pół świerków, które nieuchronnie zapowiadały, że szczyt już niedługo. No i jakoś dojechałam. Sama już nie wiem jak, ale jakoś się udało.
o!! Ktoś mnie tu goni! © karotti

Kobiety górą :P © karotti


Śnieg na Przełęczy Karkonosko-Izerskiej © karotti

Ekipa zdobywców w komplecie © karotti


Skoro już tam dojechaliśmy, to trzeba było oczywiście zjechać jeszcze na czeską stronę. Przyjemne serpentyny, na których "nieco" zmarzliśmy, miały dla nas w zanadrzu jednak i coś na rozgrzewkę, czyli nie wiem który już w przeciągu ostatnich dwóch dni podjazd... Ale i ten udało się pokonać ;]
Górski strumień po czeskiej stronie © karotti

Chwila przerwy po czeskiej stronie © karotti


W drodze powrotnej nie obyło się też bez deszczu, ale takich nieprzyjemnych rzeczy staram się po prostu nie pamiętać :]
Zjeżdżałam baaardzo wolno ;]
Kategoria <50


Dane wyjazdu:
22.00 km 0.00 km teren
h km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

Dojazd-powrót na maraton

Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 04.05.2010 | Komentarze 0

Z Borowic do Karpacza na maraton i z powrotem, przy czym powrót w znacznej większości pod górę i to zaraz po maratonie był dla mnie straszny... Tylko dzięki ciągłej asyście chłopaków nie zeszłam z roweru by trochę odpocząć.
Kategoria <50


Dane wyjazdu:
53.00 km 53.00 km teren
04:30 h 11.78 km/h
Max prędkość:51.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg:168 ( 84%)
Kalorie: 1806 (kcal)

Powerade-Karpacz

Sobota, 1 maja 2010 · dodano: 03.05.2010 | Komentarze 5

Ustawiłam się w moim wywalczonym w Dolsku sektorze i z niecierpliwością oczekiwałam na start najciekawszego chyba w tym sezonie maratonu. Cel był ogólnie znany i bardzo konkretny: ukończyć maraton w jednym kawałku, co się tyczy zarówno mnie jak i roweru, oraz poczuć na koniec przyjemne zmęczenie. Start był dość interesujący, bo jechaliśmy pod górę, przez samo centrum Karpacza asfaltową drogą dobre pół godziny. Rozwiązanie świetne, bo stawka w sposób naturalny się podzieliła na słabszych i mocniejszych. I to był chyba najdłuższy asfalt na całej trasie, z wszystkich (chyba) trzech asfaltowych odcinków. Dalej ostry skręt w prawo i się zaczęło. Z górki i pod górkę, o płaskim tam chyba nawet nie słyszeli. Podjazdy w większości strome, bardzo strome i długie, zjazdy szybkie, bądź też upstrzone kamieniami, albo raczej głazami. Było się gdzie popisać techniką ;]

Na pierwszym, takim jeszcze w miarę spokojnym kamienistym kawałku, rozpędzona i skupiona na omijaniu coraz to nowych "twardych" przeszkód, z dużą siłą wjechałam w głaz tak skutecznie, że poszła dętka w przednim kole. Nie jestem przyzwyczajona do takich przygód, szczególnie, że myślałam, że poszła opona, co by się wiązało z nieukończeniem maratonu. O nie!! Drugi z rzędu maraton nie ukończony?? Nie ma mowy!! Wiedziałam, że stracę przez to szansę na jakiekolwiek satysfakcjonujące mnie miejsce, ale w tym momencie liczyło się już tylko dojechanie do mety. Mogę nawet biec, wyścig musi być ukończony. Wzięłam się więc od roboty, co mi szło raczej średnio, kolejni zawodnicy mnie wyprzedzali, morale spadały, złość wzrastała. Kiedy doszłam już do najgorszego dla mnie momentu jakim jest pompowanie, pewien pan (jak się później okazało-kibic) zapytał czy mi nie pomóc, na co z wielką radością przystałam. Ja po prostu nie mam tyle siły by taką małą pompeczką wtłoczyć wystarczającą ilość powietrza do środka. W trakcie tego postoju, w tym samym miejscu i dokładnie przez ten sam głaz na ziemi lądowało chyba pięcioro zawodników-coś w tym musiało być. Kiedy już praktycznie wsiadałam na rower zatrzymał się przy mnie Kamil i pyta czy coś pomóc. Kamil?? Ale co Ty tu robisz?? -Złapałem gumę- Aż mi się wierzyć nie chciało, że nie tylko ja mam takiego pecha. A nawet większego...


Ruszyłam więc dalej, to był jakiś 7 km, a więc dopiero początek a tu już takie coś. Tam gdzie się dało wyprzedzałam ile wlazło. Goniłam z nowymi siłami, zaskoczona, że są jeszcze słabsi ode mnie. Niestety wiele miejsc było na tyle wąskich i niebezpiecznych, że nie dało się nikogo wyprzedzić, a będąc na końcu stawki, wiele osób po prostu widząc jakiś podjazd czy zjazd, od razu schodziło z rowerów. Tak bez walki. Musiałam więc , chcąc czy nie chcąc, w niektórych miejscach dostosować się do większości, przez co traciłam kolejne sekundy a nawet minuty.


Było kilka bardzo ciekawych zjazdów. Kamień na kamieniu, głaz na głazie, spore uskoki. Wychodząc z zasady, że rower jest do jeżdżenia a nie do prowadzenia, próbowałam zjeżdżać. Wolno, ostrożnie, manewrując pomiędzy przeszkodami pokonywałam kolejne metry bardzo zdziwiona, że mi się to udaje. Szczególnie, że w niektórych takich miejscach naprawdę tylko ja zjeżdżałam, reszta schodziła. To samo tyczyło się niektórych podjazdów.


Jeden podjazd, praktycznie już ostatni, zapamiętam na długo. Możliwe, że nawet przyśni mi się kiedyś w jakimś koszmarze ;] Szeroka, szutrowa droga, co kilkanaście metrów poprzecinana poprzecznymi rynnami, ciągnęła się w nieskończoność. Kiedy już wydawało się, że za następnym zakrętem musi być koniec, okazywało się, że jest tam jeszcze bardziej stromo. Prędkość na liczniku 4,5 km/h była naprawdę przytłaczająca. A podjazd po prostu zdawał się ciągnąć i ciągnąć bez nadziei na koniec. Pragnęłam już być na mecie, marzyłam o tym jak wjeżdżam na stadion, wiedziałam, że kolejnego czegoś takiego nie dam rady pokonać. Podjazd w końcu się skończył, o jakieś pół godziny za późno, ale duma z siebie pozostała bo nie zeszłam z roweru.



Były też inne ciekawe elementy, jak przechodzenie przez strumyk po falujących balach, przejazd przez wysokie na pół metra i szerokie na długość roweru garby, tak, że zawsze któreś koło było w górze, długie podjazdy po kamienistej albo wybrukowanej drodze, karkołomne zjazdy wąskimi ścieżkami i wiele wiele innych. Po prostu było interesująco. Na szczęście deszcz nas oszczędził, bo to by znacznie zwiększyło stopień niebezpieczeństwa na trasie.


Przed samym maratonem miałam założony, oprócz haka, nowy łańcuch, przez co drugi bieg z przodu nie nadawał się do użytku i nieco skomplikował zmianę przełożeń, ale i to dało się jakoś przeżyć, choć bardzo denerwowało jak zapomniałam.


Ostatnie metry już przed samym stadionem, po asfalcie, ale oczywiście pod górę, pozwoliły mi wykorzystać ostatnie resztki sił. Przez gumę straciłam co najmniej 15 min, ale maraton ukończyłam, a wjeżdżając na metę byłam zadowolona, że wracam cała i nie ostatnia ;] Bądź co bądź, był to w końcu Karpacz :P