Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi karotti z miasteczka Zduńska Wola. Mam przejechane 18493.63 kilometrów w tym 4576.14 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 20.80 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy karotti.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2010

Dystans całkowity:973.54 km (w terenie 380.00 km; 39.03%)
Czas w ruchu:44:17
Średnia prędkość:21.98 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:191 (96 %)
Maks. tętno średnie:161 (81 %)
Suma kalorii:7464 kcal
Liczba aktywności:13
Średnio na aktywność:74.89 km i 3h 24m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
51.65 km 0.00 km teren
02:14 h 23.13 km/h
Max prędkość:40.70 km/h
Temperatura:
HR max:170 ( 85%)
HR avg:118 ( 59%)
Kalorie: 566 (kcal)

Do domku

Niedziela, 4 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 2

Najpierw do Kamila podrzucić mu oponę, bo biedakowi znowu na maratonie wybuchła(a dokładniej tuż po), a potem do domku. Gdzieś przed Kolumną miałam okazję zobaczyć stłuczkę trzech aut, na szczęście obyło się bez ofiar.
Kategoria >50


Dane wyjazdu:
85.00 km 78.00 km teren
04:57 h 17.17 km/h
Max prędkość:0.00 km/h
Temperatura:
HR max:191 ( 96%)
HR avg:161 ( 81%)
Kalorie: 1806 (kcal)

Suchedniów-przegrana walka z kocimi łbami

Sobota, 3 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 7

Zaczęło się od problemów z transportem, ale udało nam się jakoś wyjechać i to tylko z godzinnym opóźnieniem. Na miejsce dojechaliśmy spokojnie, z odpowiednim zapasem czasu na załatwienie formalności w biurze zawodów i naszykowanie się do startu. Pogoda zapowiadała się iście wakacyjna, z palącym słońcem i wysoką temperaturą. Sporo znajomych, jak to zawsze na Świętokrzyskiej Lidze Rowerowej.

Zaczęło się od startu honorowego i dopiero po ok. dwóch kilometrach prowadzący samochód zjechał na bok i pozwolił nam rozpocząć ściganie. Maraton, wedle zapowiedzi miał być długi i szybki, więc początkowo starałam się utrzymać jakieś tempo. Asfalt, szerokie szutrówki, znacznie ułatwiały szybką jazdę. Do czasu. Do czasu kiedy pojawiły się na trasie kocie łby... Dużo kocich łbów... Kiedy na asfalcie udało mi się nawet kogoś wyprzedzić, na podjazdach też walczyłam do końca i to z niezłym skutkiem, tu, na kocich łbach poległam całkowicie. Po jakimś czasie tego "wytrząsania" czułam już wszystkie palce, każdy ich kawałek, nadgarstki, stopy i to z każdej możliwej strony, plecy też nie były zadowolone. Każdy kamień pod kołami wydawał mi się już głazem, a każdy kolejny metr wydłużał się co najmniej dwukrotnie. Podziwiałam szczerze osoby wyprzedzające mnie na tym odcinku. A zjeżdżając po czymś takim dosłownie modliłam się, żeby ręce utrzymały tą kierownicę, sama nie panując już nad nimi w ogóle. Po prostu zrobiły się sztywne. Straciłam na tym kawałku trasy wszystkie siły.

Kiedy się kocie łby w końcu skończyły, z wielką ulgą wjechałam w las, by leśną ścieżką pokonywać już "normalnie" kolejne kilometry. Niestety byłam na tyle wyczerpana walką z trasą, a chyba przede wszystkim z samą sobą, że odbiło się to na pewnym zjeździe. Stroma, śliska i bardzo nierówna rynna, pokonała mnie tego dnia jako druga. Zawahałam się tylko na ułamek sekundy, ale o cały ułamek za długo, kierownica wykręciła się w jakimś dziwnym kierunku, a ja w "pięknym" stylu nadziałam się dolną częścią brzucha na kierownik. Zabolało... Dobrze, że nikt nie jechał bezpośrednio za mną bo nie miał by jak mnie ominąć, a ja sama nie byłam w stanie się tak od razu pozbierać. Zeszłam na dół, poprawiłam wykrzywioną o jakieś 25 % kierownicę i pojechałam dalej. Teraz każdy korzeń, kamień, dziurę, czułam już dosłownie całym ciałem. A kiedy zobaczyłam przed sobą te same kocie łby po raz drugi, o mało się nie popłakałam...
Dogoniłam na trasie Filipa, który, jak się okazało, był w silnej niedyspozycji, kilka kilometrów przejechaliśmy razem, po czym, przed samym bufetem, mój teamowy kolega złapał gumę. Ten to ma szczęście... Ostatnie 20 km trasy pokonałam w całkowitej samotności, nikogo za mną, nikogo przede mną, pustka i nuda jednym słowem.

Na metę wjechałam po prawie 5 godzinach jazdy, zmęczona, albo raczej obolała, ale przede wszystkim zadowolona z ukończenia mojego jak do tej pory najdłuższego maratonu. I chociaż zajęłam ostatnie miejsce w kategorii, nie czuję się jakoś szczególnie "najgorsza". Na pokonanie najdłuższej trasy zdecydowały się zresztą jeszcze tylko dwie dziewczyny, co skutkowało tym, że wylądowałam na najniższym stopniu podium. Ale kocie łby z pewnością mi się przyśnią w jakimś koszmarze...

Dane wyjazdu:
44.88 km 0.00 km teren
01:55 h 23.42 km/h
Max prędkość:37.20 km/h
Temperatura:27.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Kalorie: (kcal)

Pod wiatr

Piątek, 2 lipca 2010 · dodano: 02.07.2010 | Komentarze 0

Ostrówek-Łódź. Gorąco i dość wietrznie, więc niestety niezbyt szybko.
Kategoria <50